wtorek, 3 czerwca 2014

Napoje izotoniczne, żele, batony i inne świństwa dla sportowców.

Wiosna, dłuższe treningi a z nimi większe zapotrzebowanie na płyny i energię... Najłatwiej pójść do sklepu, chwycić pierwszy napój w zabójczym kolorze do ręki, na to kilka batonów i jazda! Ci bardziej Ambitni mają specjalne żele albo batony energetyczne a do tego izotoniki, hipertoniki, hipotoniki i co tam jeszcze, gotowe lub w proszku do rozpuszczania.
Być może nie wiem o czymś, może nie znam wszystkich tych produktów ale te, które znam, nafaszerowane są chemią. Pijesz takie coś litrami (zaleca się pół litra na godzinę, więc sporo, jak ktoś jedzie na pół dnia na rower) i potem wodę wypocisz, a co z tą chemią? Tak samo batony czy żele. Węglowodany spalisz jak w piecu, a co z resztą? No i najlepsze. Dużo ludzi trenuje każdego dnia. Każdego dnia przelewają przez siebie wodę ze świństwem i gromadzą kolejne minigramy czegoś. Czegoś, co niby zostało przebadane i bezpośrednio nie wywołuje chorób, ale jak działa po zmieszaniu z innymi związkami? Co się dzieje z tym w dłuższym okresie, którego nie objęły badania? Na te pytania nie ma odpowiedzi i to wystarczający argument żeby sobie darować te wszystkie cuda. Ciekawe, że nie wszystko, co zawierają te środki jest w nich "niezbędnie konieczne". Takie barwniki... Po co to? Już pisałem o środkach higieny, które barwi się bez sensu, a co dopiero pożywienie? Czy nie obeszlibyśmy się bez tego koloru? Gdyby taki napój był jak woda? Czy sportowcy (albo Ci, co chcą za nich uchodzić), rzeczywiście aż taką wagę przywiązują do tego żeby ich ulubiony napój był niebieski albo żółty? Moim zdaniem, spokojnie daliby radę bez tego. Zresztą, nawiązując jeszcze do środków higieny, pojawił się ostatnio szampon bez barwników, a więc można! Zgadnij czy go używam?! Tak samo z tymi napojami. Wiem, że jest już jakaś woda dla sportowców, która nie ma barwy,  ale trudno ją spotkać, tymczasem kolorowe super powery znajdziesz wszędzie... Twój wybór czy pójdziesz na łatwiznę i je kupisz czy zrobisz inaczej.

Ja wolę sięgnąć do przepisów tych meksykańskich twardzieli, które wcześniej opisałem i wtedy przynajmniej wiem, co piję i jem. To też daje energię. Też można to wozić bez problemu i nawet ma kolor, jakiś taki sobie tam brązowy czy coś... Smaczne może bardzo nie jest (przynajmniej mnie się jeszcze nie udało smacznego pinole zrobić :-) iskiate jest pyszne), ale skoro już jesteś takim bohaterem, że zniesiesz ból D od siodełka albo nóg od biegania, to nie zniesiesz dziwnego smaku w imię lepszego zdrowia? Są tylko dwa prawdziwe powody takiego postępowania.
1. Brak wiedzy o szkodliwości kolorowych pyszności albo o istnieniu mniej smacznej alternatywy.
2. Lenistwo.
Jeśli dotyczy Cię pierwszy punkt, to właśnie przestał Cię dotyczyć.
Jeśli dotyczy drugi... Czy Ty rzeczywiście jesteś sportowcem??? Czy można trenować będąc leniwym?
A jeśli nie jesteś sportowcem i jesteś leniwy, to po co pijesz i jesz te rzeczy?
Sam widzisz, że tu się nic nie trzyma kupy :-)

Zacznij od iskiate. To smaczne i łatwe do przygotowania, tylko musisz się wcześniej zaopatrzyć w nasiona Szałwii Hiszpańskiej. Jest świetne. Jedyny minus, to te nasionka nie chcą przechodzić przez "dziubki" niektórych bidonów. Jeśli przekonasz się do tego, wejdź na następny poziom i przygotuj sobie pinole. Wersja sypka to prościzna. Placki to już trochę zabawy ale zdecydowanie smaczniejsze i łatwiejsze w transporcie. Najważniejsze, że to działa. Jeśli przejadę na rowerze więcej niż godzinę i nie zadbam o picie i jedzenie, do końca dnia cierpię na okropny ból głowy. Mam więc możliwość eksperymentowania na sobie z różnymi rzeczami, bo od razu wiem, czy to jest dobre, czy nie. Porównałem działanie izotoników z iskiate i nie widzę różnicy. Tak samo z batonami i pinole. Po co się więc truć?

Jeśli znasz takie napoje, które ni są nafaszerowane albo inne specyfiki, które można polecić w zastępstwie tego o czym napisałem, daj znać. Sam jestem zainteresowany a do tego może skorzystają z tych rad kolejni czytelnicy.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz